Promień, który rozświetla mrok – Recenzja Metro: Last Light
Każdy z nas wiele razy w swoim życiu popełniał błędy. Często mamy później okazję je naprawić, jednak niektórych rzeczy nie da się tak po prostu wymazać – zwłaszcza, jeśli świadomie i z pełną premedytacją zniszczyliśmy cały gatunek niesamowicie rozwiniętych istot… Niestety, tak właśnie postąpił główny bohater historii opowiedzianej w Metro: Last Light – kontynuacji gry Metro 2033, stworzonej przez ukraińskie studio 4A Games. Dla niewtajemniczonych dodam, że obydwa tytuły bazują na książkach rosyjskiego pisarza i korespondenta wojennego Dmitrija Głuchowskiego. Jako ciekawostkę warto również wiedzieć, że studio 4A Games założyli byli pracownicy GSC Game Wold (studio stworzyło m.in. gry z serii S.T.A.L.K.E.R.). Metro: Last Light pierwotnie miało zostać wydane przez THQ, jednak po ogłoszeniu przez firmę upadłości pod koniec 2012 roku prawa do marki przejęła niemiecka firma Deep Silver (dział spółki Koch Media) – i to tyle jeśli chodzi o twórców i wydawcę ;-) Najważniejsze jednak dopiero przez nami – jak zatem prezentuje się „nowe Metro” i czy pokładane przez tak wielu graczy nadzieje o grze doskonałej w końcu się ziszczą? Zapraszam do lektury poniższej recenzji.
W Metro: Last light wcielamy się w postać Artema (w wersji oryginalnej Artioma) – żołnierza, który to został wplątany w intrygę mającą na celu przejęcie panowania nad tytułowym metrem – a właściwie tym, co z niego zostało po mającej miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej katastrofie nuklearnej. Jako główne zadanie przyjdzie nam uratować ostatniego z Cieni – cudem ocalałego przedstawiciela gatunku niesamowicie rozwiniętych istot, których gniazdo zniszczyliśmy pod koniec pierwszej części gry. Co prawda w Metro 2033 było to tylko jedno z możliwych zakończeń, jednak twórcy tym razem nie pozostawili nam wyboru i musimy przyjąć je jako to właściwe. Historia opowiedziana w grze, mimo że była już (choć w innej formie) wielokrotnie przedstawiana w innych tytułach, ma jednak swoisty charakter i jest bardzo wciągająca. Fabuła świetnie wpisuje się w klimat całej produkcji i przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, iż będzie ona stanowić tak mocną stronę tego tytułu. Podpowiem tylko, że jak na „standard” przystało, możemy liczyć na: miłość, zdradę, walkę o władzę, poświęcenie, odkupienie i przebaczenie – co jednak w pewnym stopniu zależy od samego gracza. W zrujnowanym moskiewskim metrze o władzę i dominację walczą trzy ugrupowania: naziści z Czwartej Rzeszy, komuniści z Czerwonej Linii oraz zakon Sparty. Ich wpływy zetrą się w niedawno odkrytym i zajętym przez tych ostatnich bunkrze B6, w którym rzekomo znajdują się zapasy zdolne umożliwić przetrwanie i panowanie nad całym podziemnym światem…
Sama gra polega w głównej mierze na przemierzaniu ruin moskiewskiego metra, które jednocześnie są pozostałością po jednym z największych na świecie skupisk podziemnych tuneli. Jeśli chodzi o przeciwników, to poza ludźmi przyjdzie nam walczyć ze zmutowanymi stworzeniami, które zamieszkują ciemne zakamarki tego zapomnianego przez Boga miejsca. W głębi czai się jednak o wiele gorszy wróg i nie mam tu na myśli żywych istot – chodzi o nasz własny strach, którego pokonanie może się okazać trudnym zadaniem… Zwłaszcza, że przyjdzie się nam zmierzyć z niepokojącymi wizjami z przeszłości oraz duszami nieumarłych, które wciąż domagają się krwi! (Ale poetycko wyszło^^) Do dyspozycji gracza został oddany mały, ale dobrze dobrany arsenał broni i dodatków. Każdą posiadaną „giwerę” możemy oczywiście ulepszyć – jednak modyfikacji mogłoby być ciut więcej. Podobnie jak w pierwszej grze z serii Metro, w niektórych momentach rozgrywki (zwłaszcza na powierzchni) będziemy zmuszeni do użycia maski przeciwgazowej – nieznacznie utrudnia to rozgrywkę, gdyż musimy co kilka minut zmieniać w niej filtry, a jeśli się nam skończą to „da swidania Stalker…” Jeśli natomiast chcemy korzystać z latarki bądź noktowizora, to musimy je co jakiś czas ładować przy użyciu: uwaga! – naszego własnego podręcznego dynama ;-) Muszę jednak przyznać, że dodaje to grze specyficznego uroku.
Niewielu produkcjom udaje się oddać klimat czasów socjalizmu – dotychczas moje uznanie w tej kategorii zdobyły jedynie gry z serii S.T.A.L.K.E.R. oraz wydawałoby się średnia, lecz zarazem pełna specyficznego klimatu gra You Are Empty. Zresztą temat Stalkera zapoczątkowany już w latach 70. przez książkę braci Strugackich był wielokrotnie poruszany i przytaczany w grach – jeśli jesteście zainteresowani jego historią, to zapraszam do lektury artykułu mojego autorstwa. Dodam jeszcze, że bardzo długo szukałem miejsc, które chociaż po części oddawałyby niesamowity klimat znany z filmu nakręconego przez Andrieja Tarkowskiego. Ruiny HPR Porąbka-Kozubnik położone w miejscowości Kozubnik idealnie wpisały się w ten wzorzec – góry, stary opuszczony kompleks hotelowy i wizje postapokaliptycznego świata powodują, że miejsce to jest wręcz idealne dla każdego fana książki, filmu lub gry spod znaku Stalkera. Ostatnie zdjęcie to natomiast ruiny znajdujące się nieco wyżej – u podnóża góry Żar (761 m n.p.m.). Dodam jeszcze, że jest to moja najbliższa okolica – ładnie prawda? ^^
Jeśli chodzi o grafikę, to najnowsze Metro jest w tym względzie po prostu rewelacyjne. Twórcy spisali się na medal tworząc swój autorski silnik 4A Engine – aktualnie Metro: Last Light jest zdecydowanie najlepiej wyglądającą grą tego roku. Na uwagę zasługuje przede wszystkim fenomenalna gra świateł i cieni. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to brak swobody w poruszaniu się. Kilka etapów definitywnie przypomina te znane z serii S.T.A.L.K.E.R. i aż chce się wyruszyć przed siebie na spotkanie z nieznanym… szkoda więc, że twórcy nie zdecydowali się dać nam trochę więcej „przestrzeni”. Jeśli chodzi o wymagania sprzętowe to na moim wysłużonym już (coraz bardziej^^) Radeonie 6870 optymalne okazały się ustawienia „wysokie” – jednak, żeby grało się „płynnie” musiałem zrezygnować z SSAA i teselacji… coś za coś ;-) Gameplay dostępny poniżej.
W grze spotkamy wiele odniesień do serii Stalker – szczególnie do filmu Andrieja Tarkowskiego z 1980 roku. Nie chcę tutaj psuć nikomu zabawy w ich odkrywanie ;-) Podpowiem tylko, że doszukałem się odniesień m.in. do motywu „Komnaty” (w grze S.T.A.L.K.E.R. był to „Spełniacz Życzeń”) oraz tajemniczego dzwoniącego w ruinach telefonu. Zresztą sama nazwa „Stalker” przeniknęła tak głęboko do kultury masowej, że już nikt nie zastanawia się nawet skąd pochodzi. Pamiętajcie jednak, że „Stalker to nie zawód, to w pewnym sensie powołanie…”.
Podsumowując. Metro: Last Light jest fenomenalnie zrealizowanym tytułem przy którym dosłownie „chowają się” wszystkie dotychczas wydane w tym roku gry. Fabułą wciąga i potrafi zaskoczyć, a rozgrywka jest satysfakcjonująca i sprawia czystą przyjemność. Podziemne miasta tętnią życiem i pozwalają zapomnieć choć na chwilę o niebezpieczeństwach czających się w ciemności, ich mieszkańcy natomiast żyją własnym życiem i opowiadają swoje własne historie. Można napić się wódki, zabawić się, obejrzeć spektakl na żywo i oczywiście zjeść coś dobrego… a gracz staje się poniekąd częścią tego podziemnego świata. Jeśli chodzi o długość rozgrywki, to przejście gry zajęło mi około 9 godzin i muszę przyznać z czystym sumieniem, że w tym roku jeszcze żadna produkcja nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Absolutny hit i pozycja obowiązkowa dla każdego gracza. Cóż więcej mogę dodać. Oby przyszłe gry z serii S.T.A.L.K.E.R. były chociaż w części tak dobre jak Metro: Last Light…
Plusy:+ niesamowity klimat, sugestywny świat gry |
Minusy:– liniowość niektórych etapów |
Tyle fajnych gier, a u mnie oddanie projektu, a zaraz po nim – sesja.
mi się za kilka dni sesja zaczyna – a tyle nowych tytułów wychodzi! – masakra po prostu ^^
Musimy się tam ponownie wybrać jak będzie wolna chwila… Mam tylko nadzieję, że ten cholerny radioaktywny deszcz przestanie w końcu padać ;-P
Адриан, очень интересно :-)
*я согласна, верх Жaр – красивое место!