Z cyklu Wspomnienia Gracza #6 – Silent Hill 4
Jakiś czas temu, szperając w archiwach przypadkiem odnalazłem płytę, na której znajdowały się zrobione niegdyś przeze mnie screenshoty :-) Postanowiłem więc podzielić się z Wami tym „znaleziskiem” na niniejszym blogu – przy okazji pisząc słów kilka o grze, której dotyczyły…
Tytuł gry: Silent Hill 4: The Room.
Data zrobienia screenshotów: październik 2004 roku.
Po niewątpliwych sukcesach trzech pierwszych gier z serii Silent Hill, gracze na całym świecie czekali z niecierpliwością na kolejne dzieło stworzone przez japoński Team Silent. Pamiętam, że pierwsze zapowiedzi Silent Hill 4: The Room były bardzo obiecujące i (zaiste!) aż mroziły krew w żyłach. Widać było, że tym razem ekipa ze studia Konami postawiła na „cięższe” i bardziej mroczne klimaty. Moje obawy budziły jednak zmiany w sposobie prowadzenia rozgrywki, zdecydowano się bowiem zrezygnować z jednych z bardziej rozpoznawalnych elementów serii – czyli szerzącej się wokoło ciemności, radia (które dawało znać o obecności potworów) oraz rozświetlającej mrok latarki, którą to prowadzony przez nas protagonista (bądź protagonistka) posiadał. Czwarta część serii Silent Hill budziła więc w graczach mieszane uczucia, jednym podobały się wprowadzone przez twórców zmiany, a innym… wręcz przeciwnie.
Osobiście bardzo miło wspominam moją przygodę z tym tytułem – głównym bohaterem jest tutaj niejaki Henry Townshend oraz jego sąsiadka Eileen Galvin. Sam początek gry był również bardzo klimatyczny – otóż znajdowaliśmy się zamknięci we własnym mieszkaniu, z którego jedyne wyjście prowadziło przez dziwnie wyglądający (rzekłbym nawet złowieszczy) otwór, mieszczący się na ścianie w łazience. Lokacje dostępne w grze nie były może tak interesujące, jak to było wcześniej… ale przynajmniej ścieżka dźwiękowa trzymała poziom – do czego zresztą przyzwyczaił nas już wcześniej Akira Yamaoka. Silent Hill 4 był ostatnią częścią serii, która zrobiła na mnie wrażenie – był również ostatnią grą stworzoną przez wspomniany wcześniej Team Silent. Późniejsze gry na licencji Cichego Wzgórza tworzyły już inne studia w różnych częściach świata, co w konsekwencji wychodziło im z różnym skutkiem… ale to już temat na inną opowieść ;-)
Wierzyć mi się nie chciało czytając w recenzjach o niektórych zmianach w czwórce. Szkoda, że seria po świetnych początkach zaczęła trafić formę.
I raczej nie zanosi się, by jeszcze kiedyś przyszło nam zagrać w „prawdziwego” SH. Przynajmniej wspomnienia pozostały ;-)