Kino azjatyckie z nieco innej perspektywy – Recenzja I Come with the Rain
Za każdym razem kiedy wydawać by się mogło, że w kinie azjatyckim już nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć pojawia się film, który wytrąca mnie z tego przekonania…
Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam film mało znanego w Polsce, natomiast cenionego na świecie twórcy Anh Hung Tran’a. Pochodzący z Wietnamu reżyser swoją karierę rozpoczął od filmów krótkometrażowych, jednak już pierwszy z jego „kinowych” projektów o tytule Zapach zielonej papai (1993) otrzymał nominację do Oskara. Twórca doczekał się też innych nagród, m.in. na Festiwalu Filmowym w Cannes i Złotego Lwa w Wenecji. Wróćmy jednak do wątku głównego, czyli filmu I Come with the Rain. Powstał on po kilkuletniej przerwie reżysera, jednak dzięki świetnej obsadzie aktorskiej, pięknym ujęciom oraz niesamowitej ścieżce dźwiękowej daje nam blisko 2 godziny bardzo intensywnie spędzonego czasu, po którym nie sposób uniknąć chwili refleksji nad przeznaczeniem, sensem życia, cierpieniem, miłością oraz religią…
Przychodzę z deszczem to produkcja z gatunku dramat/thriller, która łączy w sobie kilka przeplatających się ze sobą wątków i porusza wiele życiowych kwestii. Rolę główną, tj. prywatnego detektywa Kline’a gra znany m.in. z tytułów takich jak: Miejsce na ziemi (2000), Helikopter w ogniu (2001), Apartament (2004) czy Czarna Dalia (2006) – Josh Hartnett (to na pewno dla wielu Pań zaleta filmu^^). Zostaje on wynajęty do znalezienia syna chińskiego milionera o imieniu Shitao. Akcja w głównej mierze będzie toczyć się w Hongkongu, gdzie nasz bohater wmiesza się m.in. w sprawy mafii, a także przypomni sobie śledztwo, które prowadził w przeszłości i które zaważyło na całym jego przyszłym życiu… Prześladujący go seryjny morderca Hasford (w tej roli inny znakomity aktor – Elias Koteas) odcisnął w psychice naszego bohatera głębokie piętno, co w wyrazisty sposób ukazuje film. Szalony morderca składał z ciał swoich ofiar istne „dzieła sztuki”, które nawiązują do twórczości irlandzkiego malarza-samouka Francisa Bacona. Artysta ten uznawany jest za jednego z największych twórców sztuki egzystencjonalnej. Głównym motywem jego dzieł jest człowiek – wystraszony, samotny, opuszczony, przeżywający dramaty i rozterki. Przez zastosowanie mocnych kolorów, deformacji i abstrakcji obrazy budzą w odbiorcy niepokój i grozę. Idealnie wpasowują się one w klimat filmu – na mnie zrobiło to piorunujące wrażenie… zwłaszcza „figura” z dzieła pt. Trzy studia postaci na podstawie tematu Ukrzyżowania, które dostępne jest poniżej.
W trakcie samego filmu poznajemy losy poszukiwanego Shitao, mafijne rozgrywki, nie zabraknie również historii miłosnej. Mamy tu więc całą gamę różnych emocji, zobaczymy wiele scen krwawych, smutnych, ale i wzruszających, pięknych i spokojnych. Zdjęcia do filmu zrealizował w Los Angeles, Hongkongu oraz Davao (Filipiny) operator Juan Ruiz Anchía. Możemy więc podziwiać panoramę wielkiego miasta zarówno w dzień jak i nocą, tereny przedmieścia oraz filipińskich lasów. „Kropką nad i” jest skomponowana przez Radiohead nastrojowa i mroczna ścieżka dźwiękowa, która idealnie uzupełnia całość. Z resztą posłuchajcie sami…
Podsumowując. I Come with the Rain nie jest filmem „łatwym” i jak to często bywa w azjatyckich produkcjach – nie wszystko będziemy w stanie zrozumieć od razu (zwłaszcza gdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z tego typu kinem – wiem po sobie, a już dość sporo ich obejrzałam). Myślę jednak, że warto go zobaczyć, gdyż jest pozycją zdecydowanie niebanalną, a od widza wymaga skupienia i refleksji. Mnie ujął przede wszystkim klimatem oraz tym, że potrafił trzymać w napięciu do samego końca ;-) Polecam!
świetna recenzja ;-) oby takich więcej!