Bohaterka ostatniej apokalipsy – Recenzja Furiosa: Saga Mad Max
Seria Mad Max powraca na ekrany kinowe, dzięki najnowszej produkcji George’a Millera. Tym razem jednak, to nie tyłowy Szalony Max jest w centrum uwagi, lecz Imperator Furiosa – bohaterka poprzedniego filmu z 2015 roku. W końcu doczekała się ona pełnoprawnej historii, która przybliży nam nieco jej losy. Tym sposobem na ekrany kin trafił właśnie Furiosa: Saga Mad Max, a ja zaciekawiony kolejnym rozdziałem tej postkapitalistycznej sagi, postanowiłem wybrać się do kina.
Recenzja Mad Max: Na drodze gniewu Data publikacji: Maj 2015 |
Furiosa: Saga Mad Max jest prequelem wydanego w 2015 roku Mad Max: Na drodze gniewu. Według mnie był to również jeden z najlepszych filmów wypuszczonych w 2015 roku, który na długo został w mojej pamięci. Miał wszystko, co dobre kino akcji mieć powinno, a energia dosłownie emanowała z ekranu. Czy zatem Furiosa: Saga Mad Max utrzymał wysoki poziom swojego poprzednika?
Od premiery ostatniego filmu z serii Mad Max mineło 9 lat. To szmat czasu i aż dziwi, że tak długo musieliśmy czekać na nowy tytuł z tego uniwersum. Długi proces produkcji, pandemia i liczne opóźnienia dały się we znaki reżyserowi, który przecież do najmłodszych nie należy (George Miller ma już 79 lat). Furiosa: Saga Mad Max jest piątem filmem z serii przygód Szalonego Maxa, ale nie najdroższym. Produkcja pochłonęła łącznie 168 milionów dolarów (dla porównywania poprzednia część, czyli Mad Max: Na drodze gniewu kosztowała prawie 185 milionów dolarów). Czy odbija się to na jakości filmu? Niekoniecznie. Opowieść o losach Furiosy nie jest może aż tak spektakularna jak poprzedni film, ale pustynne scenerie potrafią zaskoczyć rozmachem. Niestety nie ma tam nic, czego nie widzielibyśmy już wcześniej.
Furiosa była jedną z najbardziej enigmatycznych i fascynujących zarazem postaci poprzedniej odsłony serii. George Miller postanowił jednak nie zatrudniać Charlize Theron, która wcieliła się w rolę Furiosy w Mad Max: Na drodze gniewu. Rzekomo było to spowodowane tym, że nie chciał na siłę jej odmładzać. Postanowiono więc oddać rolę Furiosy w ręce Anyi Taylor-Joy, moim zdaniem jednej z bardziej obcujących aktorek przed 30-tką. Według mnie wypadła ona świetnie i doskonale oddała skomplikowaną naturę swojej postaci. Z jednej strony silnej i nieustępliwej, a z drugiej złamanej życiem kobiety z bolesną przeszłością, której odebrano wszystko. Film ukazuje jej drogę od małej dziewczynki do nieustraszonej wojowniczki, której losy splatają się z innymi postaciami znanymi z wcześniejszych części serii. Warto podkreślić, że grana przez nią postać jest zdecydowanie jednym z najważniejszych atutów tego filmu.
Mimo recyclingu lokacji jednym z największych zalet filmu jest jego wizualna strona. George Miller po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem kreowania postapokaliptycznych krajobrazów. Sceny pościgów i walki – chociaż powtarzane, to dalej zapierają dech w piersiach, a efekty specjalne ponownie prezentują wysoki poziom. Ujęcia (tym razem odpowiadał za nie Simon Duggan) nadają filmowi niepowtarzalny, surowy klimat, który idealnie pasuje do świata Mad Maxa. Jedyną bolączką filmu jest Chris Hemsworth, a raczej grana przez niego postać (największy antagonista filmu nazywany Dementus). Cały czas miałem wrażenie, że bardzo nieudolnie próbował on naśladować postać Deacona z filmu Wodny świat (1995), którą rewelacyjnie zagrał Dennis Hopper. Przygody młodej Furiosy mają jeszcze jedną poważną bolączkę – dziury fabularne i dziwne motywacje bohaterów, które ciężko zrozumieć.
Podsumowując. Furiosa: Saga Mad Max to powrót do postapokaliptycznego świata, który pokochali widzowie. Reżyser George Miller ponownie zaprasza do brutalnego i bezlitosnego miejsca, w którym przetrwanie jest najważniejsze. Na ekran wracają starzy bohaterzy, tacy jak Immortan Joe i jego ekipa, ale to postać Furiosy jest tutaj najważniejsza. Anya Taylor-Joy błyszczy na ekranie, podczas gdy Chris Hemsworth wydaje się grać na siłę i jest mało przekonywujący. Mamy tutaj rewelacyjne lokacje, scenografię i efekty specjalne, ale również zupełnie przeciętną ścieżkę dźwiękową i dziury fabularne. Mimo wszystko to świetne kino akcji i jeden z najlepszych filmów science-fiction 2024 roku. George Miller stworzył kolejne wizualne arcydzieło, które jest pełne napięcia, emocji oraz spektakularnych scen akcji. Polecam oglądać w kinie.
Może nie tak dobry jak poprzednia część ale i tak czuć klimat. W kinie irytowały mnie za to reklamy przed filmem – dosłownie pół godziny oglądania spotów wszystkiego co niezwiązane z filmami… Kiedyś chodzenie do kina to była przyjemność i przy okazji człowiek mógł nowe zapowiedzi pooglądać, a teraz same reklamy :( Wracając do Furiosy, to oby Pan Miller zdążył jeszcze jakiegoś Mad Maxa nakręcić, bo ma już swoje lata.
Może zdąży, kolejny film ma podobno opowiadać historię Immortan Joe :) A jeśli chodzi o temat reklam w kinie, to z roku na rok jest coraz gorzej. Najlepiej wchodzić na salę jakieś 20 minut po rozpoczęciu, wtedy załapiesz się jeszcze na jakiś trailer.