Okrutny, piękny i szalony – Recenzja Mad Max: Na drodze gniewu
Dawno, dawno temu… czyli zanim jeszcze przyszedłem na świat, a Mel Gibson podobno był przystojny, australijski reżyser George Miller zapoczątkował obiecującą serię filmów science fiction w klimatach postapokaliptycznych. Ich bohaterem był ekspolicjant o imieniu Max, zwany również Szalonym Maxem. Jego historię można by w zasadzie streścić w jednym zdaniu – po śmierci rodziny stał się wyrzutkiem, który przemierza pustkowia w poszukiwaniu sensu życia i paliwa, które stało się najcenniejszą walutą po upadku cywilizacji. Do tej pory dał się on poznać widzom jako wredny skurczybyk o dobrym sercu – a więc taki, który najpierw daje w mordę, a potem pyta o szczegóły. Dzisiaj natomiast chciałbym Wam nieco opowiedzieć o najnowszym tytule z tej serii, czyli filmie Mad Max: Na drodze gniewu, na który wybrałem się wczoraj z Karoliną do kina.
Pierwszy Mad Max ujrzał światło dzienne już w roku 1979 i zapewne nikt wtedy nie przypuszczał, że z mocno średniego, choć docenionego w pewnych kręgach filmu, powstanie cała seria. Drugim tytułem opowiadającym o przygodach Szalonego Maxa był Mad Max 2 – Wojownik szos (1981), już sporo lepszy od swojego przednika i wróżący serii wiele dobrego. Trzeci był Mad Max pod Kopułą Gromu (1985), który był nawet niezły, ale pomimo starań i większego budżetu, zgubił gdzieś klimat poprzednich tytułów. A potem nastała cisza… która trwała dokładnie 30 lat! Teraz Max powraca do świata żywych – i tak wśród ryku silników, roznoszącego się wokoło zapachu benzyny, wybuchów, śmierci i nicości pustkowia ponownie rodzi się bohater, dając nam jeden z najlepszych filmów akcji ostatnich lat. A jak to wszystko się stało? :) Otóż Max przypadkiem wplątuje się w ucieczkę kobiet, które były więzione i przygotowywane do roli matek przyszłych potomków władcy tej części pustkowia, zwanego Nieśmiertelnym Joe (Immortan Joe). A jak sami widzicie, cholernie brzydki był z niego jegomość…
Nowego Szalonego Maxa ponownie wyreżyserował George Miller – i mogę tutaj z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to według mnie najlepszy film w jego karierze. Co do obsady, to tym razem w tytułową rolę wcielił się Tom Hardy – czy przebił on postać stworzoną przez Mela Gibsona, będącego odtwórcą roli w trzech pierwszych filmach? Ciężko powiedzieć… generalnie są to dwie różne wizje. Max zagrany przez Gibsona zdawał się być bardziej przyjazny i momentami po prostu dawał się lubić. Tom Hardy stworzył zupełnie nową postać – Max zagrany przez niego jest poważniejszy, bardziej zagubiony i wyraźnie brak mu sensu życia. Ale czy właśnie nie taki powinien być ktoś, kto stracił całą rodzinę? Zdecydowanie bardziej przekonuje mnie więc jego rola. W filmie partneruje mu Charlize Theron (Furiosa), która również wypadła bardo dobrze. Jedyne zastrzeżenia mam do umieszczenia w obsadzie modelki Rosie Huntington-Whiteley, której umiejętności aktorskie zdają się być na poziomie stracha na wróble albo manekina – i to według mnie największy, i w zasadzie jedyny mankament filmu.
Podsumowując film w kilku słowach, to o nowym Mad Maxie można by napisać po prostu… więcej, lepiej i cholernie szybciej! Fenomenalne efekty specjalne, sugestywna i przede wszystkim spójna wizja świata, kostiumy, zdjęcia (John Seale), scenografia i świetnie przedstawione postacie (szczególnie Nux i Immortan Joe) czynią z niego pretendenta do najlepszego filmu roku w kategorii kina akcji. Zapewne często wspominając jakiś ulubiony film, nawiązujecie do finału lub konkretnych scen, które najbardziej się Wam podobały – wyobraźcie więc sobie, że nowy Mad Max w całości jest właśnie jedną taką sceną, która trwa prawie 2 godziny. Tam cały czas coś się dzieje, wybucha, krwawi i pędzi przez pustkowie nie dając nam chwili wytchnienia. Mad Max: Na drodze gniewu pochłania widza już od pierwszej minuty, by wyrzucić go z pędzącego samochodu dopiero przed napisami końcowymi… Jeśli nowy Terminator będzie chociaż w połowie tak dobry, to będzie po co iść do kina. Aktualnie jednak Max rządzi!
Jak najbardziej się zgadzam z recenzją. ;) Nowy Maksio jak najbardziej dał po garach i spełnił moje oczekiwania co do takiego filmu – bardzo dużo akcji, pościgów i wybuchów. Btw – wspomnisz wkrótce może coś o Jurassic World?
W tym tygodniu planujemy się wybrać, postaram się więc coś napisać :)
Oj dziaaało się, działo :)