Cofnijmy czas… jeszcze raz! – Recenzja Life is Strange: Episode 2
Trochę spóźniona, ale w końcu jest! :) Przed Wami recenzja Life is Strange: Episode 2, drugiego odcinka składającej się z pięciu części przygodówki od twórców Remember Me, czyli studia Dontnod Entertainment. Sterujemy tutaj poczynaniami niejakiej Max Caulfield – nastolatki, która powraca po latach do rodzinnego miasta, przy okazji odkrywając w sobie zdolność do manipulowania czasem. Jeśli jeszcze nie mieliście do czynienia z tym tytułem, to odsyłam Was do naszego wcześniejszego tekstu. Przejdźmy teraz do tego, co czeka nas w drugim epizodzie, który zatytułowany został Out of Time.
W Life is Strange, podobnie jak w seriach o Nieumarłych czy Złym Wilku wszystkie wybory, które poczyniliśmy w czasie rozgrywki pozostają z nami do jej końca. Jednak tym, co wyróżnia przygody 18-letniej Max od innych gier tego typu jest możliwość manipulacji czasem, dzięki której możemy sprawdzać alternatywny bieg wydarzeń. Co prawda jesteśmy w pewien sposób ograniczeni, gdyż możemy cofnąć czas jedynie w obrębie danej sceny czy wydarzenia, ale mnie osobiście w zupełności to wystarcza. Możemy więc zmienić bieg wydarzeń, ale konsekwencje tych działań poznamy dopiero później.
Fabularnie jest jeszcze ciekawiej niż poprzednio. Max stara się przywrócić więź z Chloe, spotkaną po długiej przerwie przyjaciółką z dzieciństwa. Stopniowo odkrywa coraz więcej faktów związanych ze zniknięciem Rachel Amber oraz resztą dziwnych wydarzeń z Blackwell Academy. Bohaterka stara się również pomóc Kate Marsh, która chcąc targnąć się na swoje życie – szuka kogoś, komu może powierzyć swoje smutki. Ponadto Max stale trapiona jest wizjami o huraganie zbliżającym się do miasta, co dodatkowo podsycają anomalie pogodowe w Arcadia Bay. Kilka z tych wydarzeń prezentuje poniższy materiał.
Podsumowując. Drugi epizod Life is Strange utrzymuje poziom rewelacyjnej części pierwszej. Opowiadana historia jest stale rozbudowywana o nowe wątki i postacie poboczne, które poznaje się z wielką przyjemnością. Od pierwszych scen towarzyszy nam również świetny soundtrack, którego słucham namiętnie od kilku dni, a polecam Wam szczególnie ten i ten kawałek. Ukończenie tego epizodu, podobnie jak w wypadku pierwszego – zajęło mi około 2 i pół godziny. Podtrzymuję więc mój wcześniejszy werdykt i aktualnie oceniam Life is Strange na zasłużone 9.0/10. Na finalny werdykt przyjdzie nam w prawdzie jeszcze trochę poczekać, ale kolejne spotkanie z przygodami uroczej Max Caulfield zapowiadane jest już na początek maja.
Soundtrack zagości i w mojej playliście ;-)
Chociaż do tego Cię przekonałem :-P Naprawdę dobrze dobrali wykonawców, słucha się tego z wielką przyjemnością.
Ej nie przesadzaj – oglądnęłam Terminatora… więc no! ;-)