Wielkie kino, którego nikt nie zrozumie? – Recenzja Megalopolis
Francis Ford Coppola to jeden z najbardziej znanych reżyserów na świecie. Twórca takich klasyków kina jak Ojciec chrzestny czy Czas apokalipsy, od kilku dekad marzył o zrealizowaniu swojego finalnego dzieła o tytule Megalopolis, które w 2024 roku w końcu ujrzało światło dzienne. Film jest jednym z bardziej ambitnych projektów w historii kina, który przeszedł długą i burzliwą drogę zanim trafił na ekrany. Jest to dramat science fiction w którym poznajemy historię miasta próbującego odbudować się po katastrofie oraz żyjących w nim ludzi, wplątanych w wir intryg mających na celu zdobycie władzy nad metropolią. To wszystko połączone z odwiecznym filozoficznym pytaniem – jak stworzyć społeczeństwo, które będzie sprawiedliwe, harmonijne i zjednoczone? Czy zatem Coppoli udało się dostarczyć widzom arcydzieło, na które czekały pokolenia… czy może jego wizja okazała się zbyt ambitna nawet dla twórcy tego kalibru?
Megalopolis przyciągnęło imponującą obsadę, która skupia aktorów znanych z ostatnich kilku dekad kina. W rolach głównych występują Adam Driver jako ambitny architekt, który przewodzi odbudowie miasta oraz Nathalie Emmanuel i Aubrey Plaza, wcielające się postacie głównych bohaterek. Rolę mentora głownej postaci zagrał natomiast Laurence Fishburne. Nie można pominąć Giancarlo Esposito, który jako wpływowy polityk stawia pytania o moralność władzy i odpowiedzialność za przyszłość. Na ekranie pojawiają się również Shia LaBeouf, Jon Voight, a nawet Dustin Hoffman. Naprawdę chciałbym napisać, że chociaż część tych ról wnosi do filmu wyrazistość czy autentyczność, ale niestety tak nie jest. Od początku czuć tutaj ogromny niewykorzystany potencjał, ponieważ większość z tych postaci jest zupełnie nijaka.
Niestety muszę to napisać, ale obsada choć złożona z utalentowanych aktorów – nie zdołała uratować tej produkcji. Postacie wydają się niedopracowane, a ich relacje zbyt powierzchowne, by wzbudzić głębsze emocje. Adam Driver jest zupełnie bez wyrazu, Laurence Fishburne cały czas wydaje się grać postać zbliżoną do Morfeusza z serii Matrix, a Shia LaBeouf mimo szumnego powrotu z filmowego wygnania (wcześniejsze oskarżenia o przemoc i procesy z byłymi partnerkami) wypadł całkiem przeciętnie. Chociaż w sumie to właśnie jego filmowa relacja z postacią, którą wykreowała Aubrey Plaza wydaje się najciekawszym wątkiem tego filmu. Całości nie uratował nawet Jon Voight i jego rola zepsutego bogacza, chociaż zawsze miło zobaczyć go na ekranie.
Problematyczne okazały się także efekty wizualne – momentami imponujące, ale często przesadzone lub niepasujące do reszty filmu. Montaż również pozostawia wiele do życzenia – ucięte sceny, nagłe przeskoki fabularne, czy po prostu nudne ujęcia – to właśnie realia tej produkcji. Megalopolis to przykład projektu, w którym ambicje przerosły możliwości realizacyjne, pozostawiając widzów z poczuciem rozczarowania. Narracja choć pełna wielkich idei, często gubi się w niejasnych wątkach i pretensjonalnych dialogach. W dodatku tempo filmu jest nierówne – od monumentalnych scen po długie, statyczne fragmenty, które zbyt mocno obciążają cierpliwość widzów. W efekcie nawet najbardziej efektowne momenty nie są w stanie wynagrodzić braków w scenariuszu. Choć Coppola z pewnością chciał zaoferować coś wyjątkowego, jego dzieło niestety zapisze się w historii kina bardziej jako kosztowna porażka niż arcydzieło.
Podsumowując. Wcale nie dziwi mnie, że Megalopolis miało problemy z finansowaniem, a potem znalezieniem odpowiedniego dystrybutora. Podobno produkcja kosztowała ponad 120 milionów dolarów, które w większości wyłożył sam reżyser. Niestety z tej puli zwrócił się do tej pory zaledwie ułamek tej kwoty, film znajdzie się więc na liście największych klęsk finansowych w historii kina. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – Megalopolis mimo ambitnych założeń i niesamowitego rozmachu nie sprostał oczekiwaniom. Francis Ford Coppola chciał stworzyć ponadczasowe dzieło, które rzuciłoby wyzwanie współczesnym standardom kina, ale jego wizja okazała się zbyt chaotyczna, by mogła w pełni porwać widzów. Oczywiście nie wykluczam, że nie zrozumiałem filmu oraz tego co reżyser próbuje nam przekazać. Można też powiedzieć, że to specyficzny rodzaj kina, który nie każdemu przypadnie do gustu. Mam jednak wrażenie, że Megalopolis jest jak ostatnia porażka Mike’a Tysona z Jakiem Paulem. Niby wszyscy wiedzieli, że 58-latek nie ma szans z kimś młodszym o ponad 30 lat, ale i tak mieliśmy nadzieję. Rzeczywistość jest jednak inna i możemy tylko przyjąć ją z pokorą.
Może dołączysz do dyskusji?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy, możesz być pierwszy!