Strach się bać! – Recenzja Slender: The Arrival
Fikcyjna postać o nazwie Slender Man stała się już bez wątpienia elementem kultury masowej. Wysoki mężczyzna w garniturze z dziwacznie wydłużonymi rękoma – od jakiegoś czasu żyje już własnym życiem w sieci. Do niewątpliwego „sukcesu” tego nietuzinkowego Pana (któremu swoją drogą nie sposób odmówić uroku i wdzięku osobistego) przyczyniły się m.in dwie gry komputerowe. Pierwsza z nich to wydana w 2012 roku Slender: The Eight Pages, natomiast druga to wydana pod koniec zeszłego miesiąca Slender: The Arrival. Pierwszą część stworzyło studio Parsec Productions, przy drugiej swoje trzy grosze wtrąciło Blue Isle Studios.
O ile pierwszy Slender był grą darmową, to za drugą część przyjdzie nam już zapłacić. Za podstawową wersję będzie to około 35 zł, co biorąc pod uwagę fakt, że nowego Slendera można przejść w godzinę – wydaje się trochę zawyżoną kwotą. Ocenę opłacalności zostawiam jednak każdemu z osobna. Przejdźmy teraz do samej rozgrywki, otóż gra podzielona jest na 5 etapów, a w każdym z nich przyjdzie nam uporać się z innymi zadaniami. W jednym z nich na przykład (podobnie zresztą, jak w pierwszej części gry) musimy zebrać 8 rozlokowanych w różnych miejscach kartek z notatkami. W innym z kolei przyjdzie nam pozamykać wszystkie okna i drzwi w domu lub włączyć generatory w jakimś opuszczonym tunelu. Podczas zwiedzania lasów, jaskiń oraz pustych budynków mamy możliwość odnalezienia porozrzucanych w różnych miejscach notatek i listów – co pomoże nam odsłonić (szczątkową niestety) fabułę gry.
Za grafikę odpowiada będący w ciągłym rozwoju silnik Unity. Większość osób może go kojarzyć chociażby z grami na smartfony oraz wieloma produkcjami z gatunku MMO. Efekty graficzne widoczne na ekranie nie powalają, jednak mimo to gra się całkiem przyjemnie. Świat gry jest co prawda dość mocno ograniczony, ale nie to jest tutaj najważniejsze, gdyż muszę się Wam przyznać, że… dawno się tak nie bałem grając! ^^ Dla osób o mocnych nerwach polecam obejrzenie filmiku dostępnego poniżej.
Podsumowując. Slender: The Arrival miał potencjał, by stać się pełnoprawną produkcją, twórcy powinni jednak bardziej nad nią popracować (szczególnie nad długością rozgrywki). Warto jednak wyróżnić kilka elementów, które bardzo przypadły mi do gustu – mianowicie gra posiada bardzo sugestywny, mroczny klimat i muszę się przyznać, że w niektórych momentach miałem ciarki na plecach. Jak wspominałem wcześniej, dawno nic mnie tak nie przestraszyło (szczególnie polecam granie nocą z założonymi słuchawkami). Zdaję sobie jednak sprawę, że nie każdy będzie zainteresowany takim rodzajem doznań, zapewne znajdę się również tacy, na których nowy Slender nie zrobi najmniejszego wrażenia… na mnie jednak zrobił, dlatego poświęciłem mu jedną godzinę w pewien niedzielny wieczór. Strach się bać co czeka nas w następnej części ;-)
Gra długa nie jest, można ją przejść w godzinę – co za taką kwotę nie jest jakąś wielka atrakcją… Powiem Ci tylko, że poprzednią grą przy której miałem ciarki na plecach podczas grania był Silent Hill 2 ;-) Noc, słuchawki na uszach i spotkanie z Piramidogłowym – po prostu bezcenne^^
Szczerze mówiąc, to z pierwszego Slender’a zapamiętałem tyle, że był robiony w Unity. A jako że też w tym silniku swojego czasu sporo pracowałem tak zamiast się bać bardziej przeszukiwałem scene w poszukiwaniu jakiś standardowych assetów. :) A już pomijając to – takie horrorne gierki tak średnio do mnie przemawiają, jeżeli stanieje, to może obczaję, bo póki co – niekoniecznie.