Z wizytą w podniebnym mieście – Recenzja BioShock Infinite
Na premierę BioShock Infinite czekałem z zapartych tchem od kilku miesięcy – wszakże zapowiadana była jako jedna z najważniejszych produkcji tego roku. Nie bez znaczenia był tutaj również fakt, że miałem przyjemność grania w dwie poprzednie części serii. Pierwszy BioShock był po prostu niesamowity! Mroczny klimat podwodnego miasta Rapture (w którym toczyła się akcja gry) nie pozwolił mi odejść od monitora przez wiele godzin. Natomiast wspomnienia, które pozostały po zakończeniu rozgrywki będą ze mną do końca mojego „growego” życia… Wracając jednak do najnowszej odsłony serii – za produkcję BioShock Infinite odpowiada studio Irrational Games, które założyli w 1997 byli pracownicy Looking Glass Studios w składzie: Ken Levine, Jonathan Chey i Robert Fermier. Większość graczy może kojarzyć je (oprócz serii BioShock) z produkcjami takimi jak: System Shock 2 oraz SWAT 4. W 2006 roku studio zostało wykupione przez Take-Two Interactive i wcielone w markę 2K Games. Panowie mają więc doświadczenie oraz są znanymi i cenionymi twórcami w branży gier komputerowych.
Pierwszych chwil spędzonych z BioShock Infinite nie zaliczę do udanych. Podniebne miasto (które swoją drogą przywodzi na myśl to przedstawione w anime Laputa – Podniebny Zamek) nie oczarowało mnie podczas naszego pierwszego spotkania. Klimat wydał mi się po prostu zbyt „lekki” w porównaniu z pierwszą i drugą częścią BioShock’a – które były przecież bardzo mrocznymi grami. Pod tym względem najnowsza odsłona serii wypada przy swoich starszych braciach dość słabo. Na szczęście wraz z rozwojem akcji gra się coraz przyjemniej i w pewnym momencie poczułem, że zaczynam się coraz bardziej wciągać. W tym momencie warto powiedzieć kilka słów o historii opowiedzianej w grze. Sterujemy tutaj poczynaniami niejakiego Bookera DeWitt’a, byłego pracownika Agencji Pinkertona, którego tajemniczy zleceniodawcy wysyłają do podniebnego miasta Columbii w celu odnalezienia kobiety o imieniu Elizabeth. Wcześniejsze części serii przyzwyczaiły nas do faktu, że w uniwersum BioShock’a nic nie jest takie, jakie się na początku wydaje, a opowiadana historia zawsze ma swoje drugie, a może nawet i trzecie dno. Nie inaczej jest w najnowszej odsłonie serii. Widać, że twórcy starali się zrobić wrażenie na graczach – serwując nam dojrzałą, wielowątkową historię o przeznaczeniu, poświęceniu i karze… którą przyjdzie nam zapłacić za swoje czyny. Nie chcę już niczego więcej zdradzać, każdy bowiem powinien przeżyć to na własnej skórze.
Co do samej rozgrywki, to jest ona zdecydowanie mocną strona całej produkcji. Strzelanie i używanie mocy, którymi są Wigory (odpowiedniki plazmidów z wcześniejszych części gry) przynosi ogromną frajdę. Warto jednak nadmienić o pewnych ograniczeniach względem pierwszego i drugiego BioShock’a. Mianowicie – nie mamy możliwości hakowania czegokolwiek (w poprzednich częściach serii odbywało się to za pomocą zręcznościowo-logicznych mini gierek), a zamiast tego, żeby przejmować wieżyczki lub opanować przeciwników wystarczy użyć odpowiedniego Wigoru. Ograniczono nam również pole do popisu w kwestii modyfikowania/ulepszania broni i umiejętności. Kilka słów chciałem również napisać odnośnie lokacji dostępnych w grze – w tej kwestii również mam spore zastrzeżenia do twórców. Może i przestrzeni jest całkiem sporo, ale świat gry jest mocno ograniczony oraz przede wszystkim bardzo ubogi (pewnych rzeczy nie da się nadrobić fabułą). Brakuje również wyborów moralnych, znanych chociażby z pierwszego BioShock’a. Owszem, jest kilka – w tym jeden na samym początku gry – mamy wtedy możliwość zabicia bądź pozostawienia przy życiu pewnej pary ale… nijak ma się to do odczuć, które towarzyszyły mi w pierwszej części gry. Dodam jeszcze, że od początku rozgrywki jesteśmy praktycznie cały czas prowadzeni za rączkę.
Osobnym tematem jest postać Elizabeth, której odnalezienie jest naszym celem na początku rozgrywki. Gdy już „zwerbujemy” ją do naszej jednoosobowej armii to może okazać się bardzo pomocna. Potrafi otwierać zamki, podrzucić nam apteczkę, sole (odpowiednik many) lub amunicję oraz przede wszystkim otwierać portale i ściągać przedmioty z innych wymiarów ;-) Gdy zdarzy się nam przypadkiem umrzeć to wskrzesi nas… chyba, że sami przejdziemy przez odpowiednie „drzwi”. Gra bowiem nie karze nas w żaden sposób za śmierć, czego wyjaśnienie możemy odszukać w fabule. Od początku mojego spotkania z Elizabeth nasunęły mi się skojarzenia z postacią Eliki z gry Prince of Persia (tej wydanej w 2008 roku), która to niejeden raz wybawiała nas z opresji.
Jeśli chodzi o grafikę – to grę napędza zmodyfikowany silnik Unreal Engine 3. Nie muszę chyba wspominać o tym, jak bardzo cierpię z tego powodu… Gra co prawda oferuje wiele „ładnie” wyglądających efektów, ale nie zmieni to ograniczeń jakie ma ten – leciwy już silnik graficzny. Osobiście grałem na maksymalnych ustawieniach detali, co nie było problemem dla mojego wysłużonego już Radeona HD 6870. Zresztą sami możecie ocenić grafikę – gameplay z rozgrywki dostępny poniżej.
Podsumowując. BioShock Infinite jest godną polecenia pozycją, przy której bawiłem się świetnie. Wyróżnia ją ciekawa historia oraz wyśmienita grywalność. Minusami są natomiast: widoczne uproszczenia względem poprzednich części serii oraz „słaba” – jak na dzisiejsze standardy grafika. Przejście gry zajęło mi około 9 godzin na normalnym poziomie trudności. Gdyby tylko twórcy zdecydowali się na zastosowanie nowocześniejszego silnik graficznego, a etapy gry były bardziej dopracowane i ciekawsze – to bez wątpienia mielibyśmy do czynienia z prawdziwą perełką wśród gier komputerowych. Cóż jednak począć, historii nie zmienimy, chyba że… mamy akurat pod ręką Elizabeth ;-) Polecam BioShock Infinite każdemu, gdyż mimo tych kilku mankamentów jest naprawdę świetną, wciągającą grą, której do ideału zabrakło naprawdę niewiele…
Tytuł bardzo trudny do oceny. Sporo tu dziwnych rozwiązań uwsteczniających serię rozwoju, jednak sama fabuła broni się zdecydowanie. Sam ostatecznie dałem dziewiątkę, gdyż jakoś nie mogłem ocenić jej niżej. To bardzo dobry fabularny FPS, jednak słabszy mechanicznie BioShock. Nie omieszkam się oczywiście podlinkować, gdyby ktoś był ciekawy mojej pełnej opinii : http://nerdozaurus.blogspot.com/2014/03/recenzja-bioshock-infinite.html
Jak dla mnie sam klimat stoi mniej więcej na równi z tym, co widzieliśmy w pierwszych dwóch częściach, jednak, jest to już kwestią gustu. Jeśli chodzi o samą recenzję, jest bardzo dobra i fajnie się czyta.
Cześć :) Ale wygrzebałeś starą recenzję, nawet nie zdawałem sobie sprawy, że ma już prawie 2 lata. Tak poza tym, to dzięki z link do bloga, poczytam co piszesz w wolnej chwili.
Jak na złość zrecenzowałeś sporo gier, w które akurat nie grałem :) Także BioShock, był najlogiczniejszym możliwym wyborem. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko tej małej autoreklamie. Tak, czy siak, jak najbardziej zachęcam :) Poczytam jeszcze pozostałe artykuły. Może znajdzie się coś dla mnie.
Widzę, że wszystkie Twoje screeny cierpią na podobną przypadłość co robione przeze mnie – są do bólu statyczne i robione w bezruchu lub w cut scenkach. Brakuje pokazanych elementów akcji, przeciwników. Owszem, świat jest na tyle zachwycający, że aż chce się zatrzymać i przyjrzeć mu bliżej – uchwycić magię tego miejsca, ale to za mało. Co do treści recenzji – nie czytałem, nie wypowiem się.
Na szczęście zawsze można obejrzeć gameplay ;-) Wiem, że to nie to samo ale być może zainteresuje kogoś do sięgnięcia właśnie po ta produkcję.
Teraz to już tym bardziej mam chrapkę na zagranie w nowego Bioshocka. :P
Naprawdę warto ;-) co prawda fabuła jest trochę zagmatwana… ale mimo wszystko bardzo poruszająca!^^