Ulubieni reżyserzy blogerów – sprawdzamy kogo polecają twórcy treści
Wpadłem jakiś czas temu na iście „szatański” pomysł, który zakładał zebranie w jednej liście ulubionych reżyserów osób prowadzących blogi. Rozesłałem więc zapytania i czekałem na odpowiedzi. Z ponad 30 zaproszonych osób, chęć udziału zadeklarowało 6 (siebie i Karoliny nie liczę) – i tak oto powstało niniejsze zestawienie. W kwestii ułożenia nazwisk zgłoszonych twórców, to zadecydowała kolejność nadsyłania tekstów. Jeśli ktoś z Was również prowadzi bloga i chciałby „dołożyć” swojego ulubionego reżysera do poniższej listy, to proszę o kontakt. Dodam jeszcze, że jest to lista jak najbardziej subiektywna i w żaden sposób nie ingerowałem w wybór zamieszczonych w niej nazwisk. Chciałbym jeszcze raz podziękować wszystkim osobom, które zdecydowały się wspólnie ze mną współtworzyć niniejszą listę ;-) Bez wątpienie nie zabrakło w niej najwybitniejszych postaci kina! Nie owijając jednak w bawełnę… Panie i Panowie – zaczynajmy więc!
1. Sergio Leone (1929-1989)
Wybrał dla Was KMJ z wygralem.blogspot.com
Mój ulubiony reżyser? Nie jest to trudne pytanie, bo choć lubię wielu twórców, pierwsze miejsce zajmuje Sergio Leone. Dla mnie to po prostu filmowy mistrz. Każdy reżyser ma jakiś słabszy film, a z jego dzieł podobały mi się wszystkie. Ujął mnie perfekcyjnym łączeniem dźwięku z obrazem – idealnie wykorzystał możliwość współpracy z takim geniuszem jak Ennio Morricone. A jak do takiego duetu dołączysz Lee Van Cleefa, Eli’ego Wallacha, Clinta, Henry’ego Fondę, De Niro… Sama śmietanka i wiele godzin kina na najwyższym poziomie. Niestety, wiele, ale zbyt mało – Sergio Leone ostatni film nakręcił w wieku 55 lat. Cieszę się, że wywarł wystarczający wpływ, by wzorowało się na nim wielu dzisiejszych twórców. A to kapitalny początek jednego z moich ulubionych westernów i dowód, że ciągły słowotok bohaterów nie jest do niczego potrzebny.
2. Quentin Tarantino (1963-obecnie)
Wybrał dla Was Michał z quentinho.blox.pl
Quentin Tarantino – czy świat istniałby bez tego Pana? Czy bez „Wściekłych Psów” i „Pulp Fiction” moglibyśmy mówić o współczesnym kinie? Cóż… Ilu ludzi, tyle opinii – ja wiem jednak swoje. To człowiek, który wprowadził kinematografię na najwyższy możliwy poziom – bez niego, nie byłoby mowy o rewolucji w kinematografii. To perfekcjonista, który dba o każdy możliwy detal swojego dzieła. To mistrz, który poprowadzi dowolnego aktora w taki sposób, by ten stworzył w jego dziele rolę życia. To także jedyny człowiek, który tak biegle bawi się historią popkultury – cytuje, parodiuje, modyfikuje, robi z nią co zechce. Geniusz postmodernizmu, człowiek nieprzewidywalny i pozytywnie zakręcony typ, a na dodatek największy spośród żyjących reżyserów – i jak go tu nie uwielbiać?
3. Gus Van Sant (1952-obecnie)
Wybrała dla Was Karola.jn z gracz.org
Mimo, że w powszechnych rankingach nie jest wymieniany wysoko, w moim – wręcz przeciwnie. Poznałam go stosunkowo niedawno, za to od razu przypadł mi do gustu. Jako amatorka dramatów, znajduje w jego filmach wszystko co kocham: interesujące historie, nietuzinkowo przedstawione relacje międzyludzkie, problemy społeczne, a także nastrojową muzykę i piękne obrazy. Gus Van Sant jest także malarzem, pisarzem i fotografem, co dobrze się ze sobą łączy i ukazuje jego dużą wrażliwość oraz spostrzegawczość w obserwacji świata i ludzi. Do jego najbardziej znanych produkcji należą: „Szukając siebie”, „Buntownik z wyboru” i „Moje własne Idaho”. Mnie ujął również niemal bezdialogowym – za to bardzo malowniczym „Gerry’m” oraz piękną, przy czym niebanalną historią miłosną w „Restless”. Poniżej trailer właśnie tego filmu.
4. Terry Gilliam (1940-obecnie)
Wybrał dla Was Kacper z jedentrzysiedem.blogspot.com
Wyobraźnia to ważna cecha dla reżysera, a Terry w tej kwestii jest mistrzem. Na pewno czytelnicy znają tego autora, chociaż niektórzy mogą nie wiedzieć jeszcze skąd. Ten najbardziej cichy członek grupy Monty Python osiągnął duży sukces. Największą sławę przyniosło mu „Brazil” z połowy lat 80, czyli orwellowski „Rok 1984” w oczach osobliwej imaginacji Gilliama. Dzieło często jest uwzględniane w rankingach najlepszych filmów science fiction w historii kina. A skąd Terrego znają wszyscy? „Fisher King”, „12 Małp” czy „Las Vegas Parano”. Ja jednak najbardziej cenie jego wcześniejsze filmy, które serdecznie wszystkim polecam. Poniżej znajduje się pierwszy zwiastun „The Zero Theorem” – najnowsza produkcja Gilliam. Premiera w Polsce za parę miesięcy.
5. Sam Peckinpah (1925-1984)
Wybrał dla Was Mariusz z panorama-kina.blogspot.com
Reżyser nie stronił od alkoholu i innych otępiających używek, ale stworzył 14 filmów, które uczyniły z niego mistrza reżyserii, przykładającego dużą wagę do scenariusza, bohaterów, montażu i aktorstwa. „Major Dundee” i „Dzika banda” to arcydzieła westernu, w których klasyczne schematy gatunku zyskały ostrzejszą formę. Bohaterowie to drapieżnicy, których łatwo rozdrażnić, a świat w którym żyją pełen jest okrutnej przemocy i gwałtowności. A kamera w sposób bezkompromisowy tę przemoc pokazuje. Wyjątkowo udane są również: thriller „Nędzne psy”, film sensacyjny „Ucieczka gangstera” i dramat wojenny „Żelazny krzyż”.
6. Todd Haynes (1961-obecnie)
Wybrała dla Was Natalia z skrawkikina.com
Todd Haynes, autor jednego z moich ulubionych filmów „I’m not there”, którym udowodnił, że opowiadając o nieszablonowym artystycznym gigancie – Bobie Dylanie, można zrobić film na miarę jego talentu. Uwielbiam Haynesa za to, że w każdym swoim filmie tak uporczywie skupia się na ludziach. Że każdy jego film jest po prostu idealnie zrealizowany, a przecież niemal każdy z nich jest filmem poniekąd historycznym. Uwielbiam go też za to, że od lat współpracuje z tym samym, wybitnym operatorem Edwardem Lachmanem. Najbardziej cenię go za odważny i niepodważalny autorski styl, pełen emocji i inteligencji. Bardzo mu kibicuję i czekam na jego ekranizację powieści „Carol”, która ma wyjść w tym roku.
7. Kim Ki-duk (1960-obecnie)
Wybrał dla Was Gee z azjafilm.blogspot.com
Koreański reżyser bez żadnego profesjonalnego wykształcenia filmowego, scenarzysta, operator zdjęć, malarz, rzeźbiarz, poeta… Choć od kilku lat nie prezentuje szczególnej formy („Pieta” jest przereklamowanym tytułem, a główna nagroda na festiwalu w Wenecji była raczej ukłonem jury dla ogarniętego w depresji artysty), to jego wcześniejsze obrazy zapewniły mu należyte miejsce w światowym panteonie wybitnych filmowców. Każdemu widzowi, szukającemu piękna, wytchnienia oraz odrobiny poetyki, polecam wyjątkową podróż po jego najsłynniejszych stacjach: „Pusty Dom”, „Wiosna, Lato, Jesień, Zima i… Wiosna”, „Wyspa” oraz „Czas”. Jednakże pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu zajął „Address Unknown” (Adresat nieznany), który zostawia zgliszcza, niczym po wybuchu bomby atomowej (to chyba najbardziej osobiste filmowe wyznanie Kim Ki-duka). Gorąco polecam i wciąż liczę, że ciąg dalszy nastąpi…
8. Takeshi Kitano (1947-obecnie)
Wybrał dla Was Makabe z gracz.org
Ciężko jest wybrać jednego ulubionego reżysera – zwłaszcza, że jest tylu świetnych twórców, których filmy wciąż wprawiają mnie w zachwyt. Jest jednak postać, której twórczość odkrywam od lat i coraz bardziej mnie zaskakuje. Takeshi Kitano – bo o nim mowa, tworzy obrazy bardzo osobiste, niekonwencjonalne i szalenie wzruszające. Od komedii, przez dramaty, aż po filmy sensacyjne – każde jego dzieło jest po prostu wyjątkowe. Mało który twórca ma w sobie tyle empatii i potrafi w tak namacalny sposób przedstawić ludzkie szczęście, cierpienie i rozpacz. Z jego ważniejszych dzieł mogę polecić następujące tytuły: „Punkt zapalny”, „Scena nad morzem”, „Sonatine”, „Kikujiro”, „Brother”, „Lalki” oraz „Achilles i żółw”. Przez jakiś czas przeżywał on kryzys twórczy i mocno odbiło się to na jego twórczości – na szczęście udało się mu z niego wyjść i dalej tworzy kino w najlepszym wydaniu! Od zabawy aż po płacz, od szczęścia aż po cierpienie – i to wszystko bez zbędnych ujęć i powtórzeń, gdyż nie uznaje on dubli ;-)
AKTUALIZACJA 02.02.2014 – o swoim ulubionym twórcy zdecydował się również napisać mój wieloletni przyjaciel, którego filmowe opinie bardzo sobie cenię. Mamy więc 9 wpis na liście!^^
9. George Romero (1940-obecnie)
Wybrał dla Was Marcin
Jestem fanem tematyki zombie, więc chyba już się domyślacie kogo wybrałem? Bez jakiego nazwiska nie doświadczylibyśmy płodności twórczej tak wielu naśladowców, tak wiele filmów tej tematyki nie zobaczyłoby sal kinowych i ekranów TV, nie czytalibyśmy serii komiksowej Walking Dead, na podstawie której nakręcono świetny serial, bez kogo nie uświadczylibyśmy ani jednej gry czy to na PC, czy konsolę (np. Resident Evil, House of the Dead) z moimi ukochanymi nieumarłymi pożeraczami ciał, a przynajmniej w formie ożywionych zwłok spragnionych ludzkiego mięsa i przemieniających swe ofiary w sobie podobne? Oczywiście George Andrew Romero. Ten właśnie pan kręcąc w 1968 roku czarno-biały film TV pod dziwnym tytułem „Night of the Living Dead” spopularyzował „żywą śmierć” i przyczynił się do wprost ogromnego wysypu twórczości naśladowców przedstawiających zombies w tej samej lub bardzo zbliżonej formie. Z jego dorobku polecam „Noc żywych trupów” oraz jej kontynuację „Dawn of the Dead” (1978), a i nieco skromniejszy „Day of the Dead” (1985). Świeższa „Ziemia żywych trupów” (2005) to kino dobre, lecz już z typowym rozrywkowym hollywoodzkim posmakiem, ale również warta oglądnięcia. Polecam twórczość Romero chociażby po to, aby zaznajomić się z ojcem gatunku zwanego potocznie przez fanów „zombie movies”.
Może dołączysz do dyskusji?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy, możesz być pierwszy!