Poszukując miłości w bezdusznym świecie – Recenzja Oazy
Ostatnio pisałam o filmie azjatyckim, który zrobił na mnie spore wrażenie głównie ze względu na jego walory estetyczne: był pięknie nakręcony, zawierał mnóstwo porównań, nawiązań, a wszystko to spajała nastrojowa muzyka. Mowa tu o I Come with the Rain, o którym możecie przeczytać tutaj. Wczoraj natomiast, w ramach „wieczoru filmowego” postanowiliśmy obejrzeć pewien koreański film o miłości (choć nie tylko!), który zrobił na nas wrażenie nie mniejsze, jednak w zuuuupełnie odmienny sposób!
Najpierw kilka faktów: Oaza, bo o nim dziś mowa, to film stworzony w 2002 roku przez Lee Chang-dong’a – reżysera znanego z filmów takich jak: Miętowy cukierek (1999), Sekretne światło (2007), czy Poezja (2010). Otrzymał on kilka nagród, m.in. Międzynarodowej Federacji Krytyki Filmowej (FIPRESCI) oraz nominację do nagrody Złotego Lwa. Przejdźmy jednak do fabuły. Już w początkowych minutach poznajemy Jong-du – dwudziestoparoletniego chłopaka, który wychodzi na wolność po 2,5-letnim pobycie w więzieniu. Trudno mu jest odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości: nie ma pracy, przyjaciół, pieniędzy, a rodzina zajmująca małe mieszkanie w biednej dzielnicy ciągle okazuje mu swoją niechęć. Chcąc się zrehabilitować, udaje się do domu rodziny, która w wyniku spowodowanego przez niego wypadku straciła ojca – za co nasz bohater trafił do więzienia. Jak na ironię, to tam poznaje Gong-ju. Jest to chora na zaawansowane porażenie mózgowe córka zabitego przez niego mężczyzny, zostawiona przez swoje rodzeństwo w pustym mieszkaniu, do którego tylko od czasu do czasu zagląda sąsiadka. Jong-du od razu zwraca na nią uwagę i próbuje nawiązać kontakt. Między obojgiem tworzy się nić porozumienia. A może to po prostu miłość od pierwszego wejrzenia?
Brzmi trochę banalnie prawda? Może trochę znajomo? Wiele jest filmów o takiej tematyce: ona chora, on zdrowy (bądź odwrotnie), zakochują się w sobie, spędzają cudownie chwile, jednak boją się przyszłości i „czekają na najgorsze”… Filmy te są piękne, wzruszające, można tu wymienić m.in. Za wcześnie umierać, Stalowe magnolie, Miłość i inne używki, Słodki listopad, czy znaną przez wszystkich chyba Szkołę uczuć. Zabierają nas one w romantyczną podróż, która jednak (niestety) sporo mija się z rzeczywistością, jaką przynosi życie. Czym się różnią od koreańskiego dzieła?
Oaza to film, który wizualnie nie powala (poza kilkoma momentami) – jest wręcz szary, smutny. Brak też zachwycającej ścieżki dźwiękowej. Ten film porusza za to historią i sposobem jej przedstawienia. Opowiada o osobach z różnych powodów odtrąconych przez społeczeństwo: niepełnosprawnej dziewczyny i trochę nierozgarniętego chłopaka, który poprzez swój niedojrzały sposób bycia często pakuje się w kłopoty. Opisuje ich samotność, wyalienowanie, odrzucenie. Ale pokazuje też, że i oni jak każdy, pragną kawałka szczęścia: przyjaźni, miłości, uwagi. Nasz główny bohater nie wydaje się być aniołem, który zstąpił z nieba, by pokazać lepsze życie opuszczonej, chorej dziewczynie. Owszem, jest nią zainteresowany, podoba mu się ona na swój sposób, ale korzystając z jej niepełnosprawności na początku znajomości próbuje ją nawet zgwałcić. Jakąż wielką samotność musi odczuwać dziewczyna, że po takim wydarzeniu postanawia zadzwonić do niego, na pozostawiony na kartce numer!? Jak bardzo potrzebuje ciepła, opieki? Jaki Jong-du jest naprawdę pokazuje nam jednak ciąg dalszy filmu – tak jak i to, jak rozwija się znajomość i wyjątkowe porozumienie dusz bohaterów. Nie będę zdradzać więcej – powiem tylko tyle, że tak wzruszającego filmu nie widziałam od bardzo dawna.
Grająca główną bohaterkę Moon So-ri, dała z siebie naprawdę wszystko (otrzymała zresztą za to nagrodę „Najlepszy debiut”) – jej mimika twarzy, powyginane ciało, błądzące oczy, niewyraźna mowa – chwilami trudno było patrzeć na ekran. Z drugiej strony mieliśmy momenty, które rozjaśniają ten smutek – ich beztroskie rozmowy o ulubionym daniu czy kolorze, spacery, wyrazy czułości i troski – próby życia normalnie, jak inni. Ta opowieść, jak żadna inna pełna jest zadziwiających momentów i zwrotów akcji.
Polecam Oazę wszystkim, którzy w filmie szukają prawdy, a nie banałów i bajek. Mimo, że to głównie film o miłości, nie jest to raczej propozycja na romantyczny, lekki wieczór. Porusza wiele innych tematów, daje do myślenia i składnia widza do refleksji. Myślę, że nie jednego zawstydzi…A skąd wziął się tytuł filmu? Wiąże się z nim, według mnie, jeden z piękniejszych fragmentów tej historii. Ale sami to zobaczycie, prawda? ;-)
Rewelacyjny film, teraz trzeba się zabrać za inne tytuły stworzone przez Lee Chang-dong’a ;-)