Maszyna, która zabija uśmiechem – Recenzja Terminator: Genisys
Już wielokrotnie mieliśmy okazję przekonać się o tym, że wskrzeszanie bohaterów sprzed lat nie zawsze bywa dobrym pomysłem. Nadzieje fanów po latach oczekiwania na kontynuacje ulubionych tytułów są nierzadko na tyle wyśrubowane, że często nawet światowej klasy reżyserzy nie są w stanie im sprostać. Na szczęście czasami się udaje i wtedy utwierdzam się w przekonaniu, że dalej warto chodzić do kina. Bohaterem naszej dzisiejszej recenzji jest film Terminator: Genisys, będący piątą pełnometrażową odsłoną kultowego cyklu zapoczątkowanego w 1984 roku przez Jamesa Camerona. Za reżyserię odpowiada tym razem Alan Taylor, niemający w swoim dorobku żadnych wybitnych tytułów. Nie oceniajmy jednak książki po okładce i sprawdźmy, co z tego wynikło.
Seria Terminator dobrze znana jest zapewne większości z Was – w końcu T-800 był bohaterem niejednego dzieciństwa. Dla mnie osobiście to przede wszystkim jedna z najbardziej kultowych ról Arnolda Schwarzeneggera, który jak dobrze wiemy aktorem świetnym nie jest… ale kto by się tam tym przejmował. W końcu jego muskularne ciało nadawało się wręcz idealnie do roli bezwzględnej i niebezpiecznej maszyny, którą jeszcze nie tak dawno temu w naszym kraju nazywaliśmy po prostu Elektronicznym Mordercą (ach, ten urok PRL-u). Niezależnie jednak od tego, jaką dozą sympatii darzyliście, a może dalej darzycie odtwórcę roli T-800, Terminator: Genisys jest niestety jedną z najsłabszych części serii… nawet pomimo całkiem niezłej roli samego Arnolda.
Fabularnie mamy do czynienia z połączeniem/pomieszaniem/kontynuacją wydarzeń znanych z najlepszych części serii, czyli pierwszego i drugiego Terminatora. Wiele scen jest dosłownie kopią tych znanych już wcześniej, z podobną scenografią i kostiumami. Oczywiście twórcy postanowili otworzyć sobie furtkę do kolejnych kontynuacji i przerobili nieco fabułę na swoje potrzeby. Tak więc, o ile wcześniej wszystko było w miarę proste i zrozumiałe – mamy zniszczyć Skynet zanim zyska świadomość i zechce pozbyć się ludzi, tak teraz sprawy nieco się skomplikują, bo jak dobrze wiemy „nic jednak nie jest przesądzone”, „przyszłość może się zmienić” i takie tam… Tak więc Skynetu już nie ma, ale pozostaje Genisys – świadomy super-system, który postanowił za pomocą nanocząsteczek, inteligentnych molekuł (czy innego ustrojstwa) przerobić sobie ludzi na maszyny już na poziomie komórkowym… a to Ci zdolna bestia.
Naprawdę nie chcę czepiać się szczegółów, ale dosłownie nie sposób nie zauważyć całej gamy błędów, niedopowiedzeń oraz niedopracowanych i mocno przewidywalnych scen, których jest tutaj wręcz ogrom. Zacznijmy może od gry aktorskiej. W rolę Sary Connor wcieliła się Emilia Clarke, która łagodnie rzecz ujmując kompletnie nie nadaje się do tej roli i wypada wręcz mizernie… Na usta cisną się mocniejsze słowa, ale zachowam je dla kogoś innego. Jai Courtney, który wcielił się w postać Kyle’a Reese’a – wygląda jakby urwał się z choinki albo dopiero co wyskoczył z planu serialu dla nastolatków. Całość ratuje nieco Jason Clarke, grający postać Johna Connora, którego poprzeczka była postawiona najwyżej (wcześniejszych odtwórców tej roli sprawdzicie tutaj). Z kolei z ról trzecioplanowych nieźle wypadł Byung-hun Lee, odtwórca roli Terminatora T-1000.
Podsumowując moje zawiedzione nadzieje, nowy Terminator wypada niestety słabo na tle tegorocznych premier science fiction. Nie myślałem, że kiedyś to powiem, ale paradoksalnie najlepiej zagrał właśnie Arnold Schwarzenegger. Jego mimika twarzy była wręcz rewelacyjna, a scena wchodzenia do szpitala z ogromnym pluszowym misiem była jedną z najzabawniejszych w całym filmie. Mimo wszystko, brakowało tutaj jakiejś większej głębi, klimatu i przywiązania do postaci. Serial Kroniki Sary Connor zaoferował nam bardziej „uczuciowe” maszyny, wypełnił lukę w serii oraz dał nam coś, czego mogło zabraknąć w filmach. Terminator: Genisys poszedł tą drogą, jednak finalnie okazała się ona ślepym zaułkiem. Film jest słaby i przewidywalny, a całości nie ratują nawet średniej jakości efekty specjalne. Na dodatek już zapowiedziano kolejne kontynuacje…
Filmu nie oglądałam ale już samo wypuszczenie dla mnie tej odsłony było odgrzewaniem kotleta ;) Może są zapaleni fanatycy, dla których film będzie równie fenomenalny co pozostałe części ;)
Zdecydowana większość widzów dostrzega mankamenty nowego Terminatora, który jest według mnie najsłabszą częścią całej serii… cóż jednak począć, taki już los niektórych kontynuacji. Na szczęście zawsze możemy się łudzić, że kolejna część będzie lepsza ;)