Czy naprawdę warto pamiętać Twoje imię? – Recenzja Your Name (Kimi no Na wa.)
Makoto Shinkai jest mi reżyserem szczególnie bliskim i wiążę z nim spore nadzieje już od ponad 10 lat. Kiedy w 2006 roku pierwszy raz obejrzałem Ziemię kiedyś nam obiecaną, byłem po prostu oczarowany. Ponadto tytuł ten w pewien sposób zmienił moje postrzeganie anime i dał nadzieję, że w końcu pojawi się godny następca kultowych reżyserów, takich jak Mamoru Oshii, Katsuhiro Otomo czy samego Miyazakiego. Moje zainteresowanie gatunkiem jest dość specyficzne, ponieważ skupiam się w zasadzie tylko na pełnometrażowych produkcjach (z pewnymi wyjątkami) wydawanych od lat 80. – natomiast wszystkie pozostałe zazwyczaj omijam. Taki stan rzeczy jest konsekwencją braku czasu, tak samo mam zresztą z ogólnie pojętym kinem. Seriale oglądam naprawdę rzadko, natomiast filmy na ile tylko czas pozwala. Wracając jednak do tematu naszego dzisiejszego spotkania, przyjrzyjmy się bliżej najnowszej produkcji Makoto Shinkai’a, czyli wydanym w 2016 roku anime o tytule Your Name (oryginalnie Kimi no Na wa.).
Your Name stało się prawdziwym hitem zarówno w samej Japonii, jak i poza nią, a do tej pory tytuł ten zarobił w sumie ponad 300 mln dolarów. Wspomniane anime stało się tym sposobem najlepiej zarabiającym filmem w Kraju Kwitnącej Wiśni w 2016 roku oraz czwartym najlepiej zarabiającym filmem w Japonii wszech czasów. To wszystko spowodowało, że pojawi się nawet aktorska wersja, którą wyreżyseruje J. J. Abrams (nie wiem czy w tym wypadku dobrze to wróży). Sama historia opowiada o losach dziewczyny z prowincji o imieniu Mitsuha i chłopaka z Tokio imieniem Taki, którzy pewnego dnia po przebudzeniu odkrywają, że zamienili się ciałami. Nie odbywa się to codziennie, przez co początkowo nowa rzeczywistość wydaje się im jedynie przelotnym snem, co jest oczywiście dość zabawne dla naszych bohaterów. Z czasem jednak rodzi to wiele problemów i z wiadomych przyczyn zaczyna rzutować na ich relacje z otoczeniem.
Jak to na połączenie romansu, fantasy i science fiction przystało, znajdziemy tutaj wiele zabawnych, dramatycznych, a często i zupełnie irracjonalnych (przynajmniej dla osób z poza Japonii) scen. Shinkai w swojej opowieści bardzo sprytnie buduje nasze przywiązanie do bohaterów. Uczucie rodzące się między nimi jest tylko kwestią czasu, a tło tej opowieści (historia o komecie, wielkim wybuchu i zamianie ciał) zdaje się schodzić na dalszy plan. W zasadzie jest to historia o bliskości dwóch osób, które po jakimś czasie nie potrafią już bez siebie żyć. Żeby jednak nie mieli tak łatwo, ich „zamiana ciał” nie trwa wiecznie i w pewnym momencie będą musieli odnaleźć się w czasie i przestrzeni. Jeśli chodzi o wizualne aspekty, to Your Name jest ucztą dla oka, ale w końcu wszyscy przecież wiedzą, że Shinkai tworzy najładniejsze chmury we wszechświecie!
Kimi no Na wa. jest pod kilkoma względami bardzo podobne do wcześniejszych dokonań reżysera, mimo wszystko czuć tutaj wiele uproszczeń względem jego poprzednich dzieł. Tytuł ten wydaje się jakby idealnie przygotowany do roli kinowego megahitu w Japonii, wpisując się w gusta odbiorców tego gatunku. Chwilami czuć również nawiązania do anime O dziewczynie skaczącej przez czas Mamoru Hosody. Przez większość seansu miałem odczucie, że jest to uboższa wersja Ziemi kiedyś nam obiecanej – niestety w porównaniu do tego tytułu fabuła Your Name wydaje się jednak wręcz płytka, a relacje między bohaterami mocno naciągane. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji, to polecam Wam obejrzenie wcześniejszych dokonań Shinkai’a, czyli wspomnianej Ziemi kiedyś nam obecnej (2004) oraz krótkometrażowych Głosy z odległej gwiazdy (2003), Ona i jej kot (1999) oraz bardzo klimatycznego Other Worlds (1999).
Podsumowując. Your Name do zdecydowanie anime warte polecenia, jednak po reżyserze takim jak Makoto Shinkai spodziewałem się o wiele głębszej historii i większych emocji. Męczy mnie też tendencja do wrzucania do anime elementów znanych z karaoke, co według mnie tylko burzy klimat i przynajmniej dla mnie jest dość irytujące (strasznie mnie to wkurzało w 5 centymetrów na sekundę). W pełni rozumiem sukces tego tytułu, jestem jednak w pewien sposób rozczarowany. Fabuła generalnie ujdzie, animacje i muzyka wręcz perfekcyjne, ale… no właśnie – brakuje mi tutaj magii, która wyróżniała wcześniejsze produkcje tego reżysera. Magii relacji i niesamowitej opowieści, która nie dawałaby o sobie zapomnieć jeszcze długo po napisach końcowych… Być może jednak na pewnym etapie reżyser musiał dokonać wyboru i wybrał sukces, dokonując pewnych ustępstw – czemu kompletnie się nie dziwię.
PS. W opisywanym anime wykorzystano wiele rzeczywistych miejsc, które znajdują się w różnych rejonach Japonii – szczegóły znajdziecie pod tym linkiem.
Może dołączysz do dyskusji?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy, możesz być pierwszy!